Po prawie dwóch latach, znów miałam okazję pojawić się na wrocławskich
targach wzornictwa. Pierwszą edycję wspominam bardzo dobrze. Organizatorzy już
dwa razy wysyłali do mnie materiały dla prasy, zachęcając do odwiedzin. Oferta
była na tyle atrakcyjna, że wreszcie powiedziałam sobie: „Nie ma bata, jadę na
wiosnę, co by się nie działo!” W decyzji utwierdziła mnie także informacja, że impreza
z Browaru Mieszczańskiego, przenosi się do równie klimatycznego Dworca
Świebodzkiego. „Uuuu” — mruczałam do ekranu monitora.
W tym roku materiałów dla prasy nie dostałam, ale nie
zdziwiło mnie to, ani nie zabolało. W końcu już dwa razy nie pojawiłam się
targach i nie jestem też żadnym znaczącym blogerem, czy autorytetem w
dziedzinie sztuki użytkowej.
Wraz z bratem i moim partnerem zajechaliśmy do Wrocławia i
najpierw oczywiście się zgubiliśmy. W końcu jednak udało nam się trafić na
miejsce wydarzenia — ku naszemu zaskoczeniu — bardzo słabo
oznakowanego. Wiszący gdzieś w oddali plakat i raptem kilka kartek A4 z napisem
„kontury.” i strzałeczką, informowały co i gdzie. Jednak nie zniechęceni
daliśmy się opieczątkować i radośnie wkroczyliśmy na teren wystawowy, a tam pomiędzy
mną, a moim partnerem doszło do takiej wymiany zdań:
– Damian, czy to budynek jest większy, czy impreza
mniejsza?
– Impreza mniejsza, kochanie.
Nie, to nie będzie relacja, w której zacznę wylewać swoje żale!
…Bo impreza była udana i dobrze zorganizowana. Mam tylko
poczucie niedosytu, bo albo trafiliśmy na jedną z mniejszych edycji, albo kontury.
nie rozwijają się tak dobrze, jak mi się wydawało. Być może jest to faktycznie
kwestia nowego pomieszczenia, ale naprawdę mam wrażenie, że targi były
skromniejsze, niż poprzednie edycje.
kontury. mogą być źródłem inspiracji przy projektowaniu i aranżacji wnętrz oraz kopalnią ciekawych rozwiązań.
Do kontur. mam sentyment, bo
było to pierwsze wydarzenie z zakresu sztuki użytkowej, w którym uczestniczyłam
i zawsze wspominam je z rozrzewnieniem. Ale jeżdżenie na targi w ogóle, jest
jak odpakowywanie prezentów. Lubię odkrywać nowe marki, nowych ludzi z pasją i
talentem, nowe pomysły i rozwiązania. Zacieram ręce na samą myśl, że kiedyś
wypełnię dom wyjątkowymi przedmiotami z duszą. (Bo jednym z moich małych marzeń
jest kolekcjonowanie sztuki, także tej użytkowej).
Na wiosennych konturach. trafiłam zarówno na firmy, których
produkty były mi już znane, jak i na zupełne świeżynki. Do domu, jak zwykle, wróciłam
z całym naręczem wizytówkowo-ulotkowej makulatury.
Moim zdecydowanym faworytem została firma Mossmoss prezentująca Leona i Matyldę,
czyli dwie przepiękne kompozycje z drzewkiem bonsai i innymi zielonymi
roślinami w roli głównej. Ogród w innej skali — jak głosi hasło firmy. Głównych bohaterów można było kupić w rozsądnej,
w mojej opinii cenie, choć nie każdego mogłoby być stać na taki wydatek.
Terrarium na stojaku z naturalnego drewna (rodzaj do wyboru) to koszt około
1500zł, a czasza z drewnianą misą bez stojaka, ok. 600zł. Dużo tańszą, ale nie
mniej urokliwą alternatywą, były małe kompozycje ochrzczone mianem Don Kichot w szklanych
pojemnikach — ok. 100zł. Ponoć nie wymagają specjalnej opieki, a mogą
zdobić dom przez wiele lat. Świetny pomysł na prezent, także dla siebie.
(Żałuję, że się nie zdecydowałam).
Produkty Rekoformy
kojarzyłam już wcześniej. Zwłaszcza ich charakterystyczny hoker. Firma zajmuje
się projektowaniem mebli i elementów wystroju wnętrz w stylu industrialnym,
głównie na bazie starego drewna i metalu. Ich design oparty jest na recyklingu
tych dwóch surowców.
Farfala-design
oferuje urokliwe mebelki w stylu Alicji w
Krainie Czarów z tysiącem małych szufladek lub drzwiczek, a każde od innej
pary.
Obie firmy — zważywszy na pomysł i sposób
wykonania — zapewniają, że każdy produkt będzie unikatowy, ale na
każde zamówienie, trzeba trochę poczekać.
Skoro targi to i zakupy. Co prawda skromne, ale bardzo udane. Tym razem nie ja zostałam dumną właścicielką, a moi panowie.
Mój brat długo oblegał stoisko firmy Hugbag, oferującej produkty kaletnicze, aż w końcu zdecydował się
ma maleńki, zgrabny portfelik ze skóry licowej, wyprawianej w tradycyjny
sposób. 24h później, dalej jestem pod wrażeniem, w jaki sposób Tomasz jest w
stanie zmieścić tam cały portfelowy inwentarz.
Choć na stronie firmy widnieje informacja, że Hugbag sprzedaje tylko etui do
smartfonów, tak naprawdę, asortyment stoiska był szeroki; etui, portfele,
torebki (ich ceny trochę mnie poruszyły), notatniki i kalendarze w skórzanych
oprawach.
Drugi z moich towarzyszy, za moją skromną namową, skierował kroki do stoiska firmy Dubas Headwear, która działa we Wrocławiu od 1947 roku. Na przełomie grudnia 2013 i stycznia 2014 roku, jej istnienie stanęło pod znakiem zapytania. Na wiosnę 2014, po porozumieniu z pierwotnymi właścicielami, tradycję firmy postanowili podtrzymać młodzi wrocławianie, dostosowując markę do współczesnych realiów.
Dubas miałam na
oku już od jesieni, kiedy to Damian poszukiwał dla siebie ciekawszego nakrycia
głowy, niż zwykła czapka. Niestety wszystkie modele znalezione w sieciówkach,
nas nie zadowalały. Nie dość, że nie mogliśmy dopasować rozmiaru, to jeszcze
stosunek ceny do jakości był zdecydowanie niekorzystny. Kaszkiety Dubas — tak zimowe, jak letnie,
kobiece i męskie modele — można nabyć już od 80zł, w zależności od modelu.
Nasz kosztował 99zł i jeszcze dostaliśmy ładne pudełko. Jak za szyte ręcznie z
naturalnych materiałów nakrycie głowy, nie jest to wygórowana cena. Sama
zastanawiam się nad zakupem w przyszłości.
Motyle za szkłem, kot za „dwa sto” i druty wielkości jednego metra
Przechadzając się po stoiskach z ceramiką artystyczną i
użytkową — swoją drogą, świetne produkty Mano Ceramics i projekty Agaty Marcinkowskiej — spostrzegliśmy rzeźbę kota o wielkich szklanych
niebieskich oczach z napisem „kup mnie”. O
mój Boże, o mój Boże, widzisz to? trochę popiszczeliśmy. Praca autorstwa
Anny Malickiej-Zamorskiej, polskiej rzeźbiarki która zdobyła liczne nagrody i
wyróżnienia w kraju oraz na świecie, była jednym z produktów udostępnionych
przez galerię Stację Design,
połączoną z Resto Barem — genialne jedzenie, tak przy okazji — która
znajduje się w budynku Dworca Świebodzkiego.
Obejrzeliśmy wszystko z zainteresowaniem, najwięcej czasu
poświęcając właśnie kotu, jednak na słowa mojego partnera kochanie, kot za dwa sto, chyba że ślepnę, postanowiliśmy obejrzeć
inne stoiska. I tak trafiliśmy na piękne motyle za szkłem Creative Farm, Maszynę Kreacji z produktami idealnymi do stylowego dziecięcego pokoiku, metrowej wielkości druty, na których (chyba) zrobiono pufy, pokrowce oraz swetry
o gigantycznym ściegu — Panapufa. Nic tylko się położyć i zasnąć.
I to tyle…
Choć wiosenne .kontury nie były najokazalszymi z targów
wzornictwa, w jakich brałam udział, wypad uważam ogólnie za udany i zapewne
jeszcze pojawię się na któryś z kolejnych edycji, jeśli będą kontynuowane.
Jeszcze taka myśl w postscriptum
Gdy przechadzaliśmy się między stoiskami, mojego partnera
naszła następująca refleksja: Dlaczego
tak wiele firm, nie podaje cen produktów?
Kiedyś myślałam, że taka specyfika targów. To nie sklep
stacjonarny, żeby wszystko metkować. Ale po powrocie do domu zawsze odwiedzam
strony producentów, interesujących mnie produktów i bardzo często
łapię zonka (to taki kot pocieszenia z programu Idź na całość) — cen także brak.
Nietypowe, oryginalne wzornictwo do najtańszych nie należy i
zdaję sobie z tego sprawę, ale… no cholera!, nie interesują się nim tylko
ludzie, dla których pieniądze nie grają żadnej roli. (Taka ja, na przykład). Być
może wynika to z mojej polskiej mentalności, ale gdy ceny ewidentnie nie
umieszczono, nawet w zakładce „zamów”, czuję się jak Julia Roberts w Pretty Woman — która w eleganckim
butiku, na pytanie Ile to kosztuje? —
usłyszała: Bardzo drogie!
Brak komentarzy
Prześlij komentarz