Było różniście, tłoczno i trochę serowo...
Tegoroczna jesień mija mi bardzo aktywnie – w
minioną sobotę znów nie grzałam się przy kominku z książką w ręce, a zawędrowałam do
Ostrowa Wielkopolskiego na III Międzynarodowy Przegląd Sztuki, odbywający się w
Galerii 33, znanej mi skądinąd. Podobnie jak w przypadku II edycji i tym razem, na liście
prezentowanych artystów – w tym roku 140 – nie mogło zabraknąć
mojego nazwiska.
Na otwarcie wystawy przybyliśmy co prawda spóźnieni, ale niewiele nas ominęło.
Organizatorzy imprezy – a wśród nich mój kolega, z którym miałam
nadzieję się spotkać – zostali otoczeni przez istny tłum spragnionych
sztuki gości. Ponieważ nawet chochlik drukarski nie byłby w stanie wcisnąć nosa
w tę ludzką masę, wraz z partnerem zeszliśmy z głównej sali na niższe piętro,
aby przegląd zacząć właśnie tam. Drugie pomieszczenie nie było wiele
mniej oblegane, ale przynajmniej, w bliżej nieokreślonym tempie, przesuwaliśmy się wzdłuż ścian, oglądając, komentując i robiąc zdjęcia.
Różnorodność prac przyprawiała o zawrót głowy; malarstwo,
plakat, rzeźba… aż trudno było skupić wzrok w jednym miejscu. Każdy mógł
znaleźć coś dla siebie – od dzieł realistycznych po kompletną
abstrakcję, a nawet flirt wernisażowy – grę towarzyską, która do teraz
nie wiem, czy była jednym z eksponatów, czy rzeczywiście rodzajem oferowanej
zabawy? Na wszelki wypadek nie zabrałam żadnej z rozrzuconych na piedestale
kart, chociaż kilka osób podjęło wyzwanie.
Mój plakat Zakaz palenia wisiał tuż przy schodach, ale
światło lampy tak niefortunnie odbijało się w szkle antyramy, że prawie nie
było go widać. (Zdjęcie trochę podrasowałam).
Na piętrze „luźniej” zrobiło się dopiero po prawie godzinie
od rozpoczęcia. Wtedy też udało nam się obejrzeć resztę wystawy, zaczepić na
krótką pogawędkę, mocno rozchwytywanego kolegę i dostać się do centrum całego
wernisażu – stołu bufetowego. Przy tymże stole zatrzymam się na
dłuższą chwilę, bo jest to historyjka dosyć ciekawa.
Nie wiem, czy organizatorzy zapewniali jakiś poczęstunek,
ale co jakiś czas, na blacie pojawiały się nowe rzeczy; koreczki z oliwek,
ogórka i sera, ciastka, babeczki, wino i czerwony szampan. A wszystkie te
smakołyki donosili… goście, a na pewno niektórzy z wystawianych artystów. W
pewnym momencie przyniesiono także cały krąg sera pleśniowego, na widok którego
zaświeciły mi się oczy. Pan Krzysztof Ryfa – założyciel
galerii – uzbrojony w szpachelkę, ciął ser na kawałki takiej wielkości, że po
zjedzeniu jednego zrezygnowałam z kolacji. (Aj… łakomstwo). Do napojów
niestety nie miałam już szczęścia. Choć trunki lały się, może nie
strumieniami, ale jednak się lały, zabrakło czystych naczyń.
Na wernisażu spotkałam także grupę znajomych z Klubu Plastyka Amatora z mojego miasta,
którą sama zachęciłam do wysłania prac na to wydarzenie. Wspólnie obejrzeliśmy
kilka ekspozycji, wymieniliśmy uwagi na temat imprezy, po czym w tempie, które nawet żółwim trudno było
nazwać, a mój partner co jakiś czas krzyczał „tutaj proszę wycieczkę”, wybraliśmy
się na grzane piwo i wino do knajpki o nazwie Sepia, co było miłym zakończeniem wieczoru.
O Sepii pisać
jeszcze będę w cyklu Miejsca pełne
klimatu, ale niestety, nie tak szybko jakbym chciała, jako że połowa
galerianej społeczności wpadła na ten sam pomysł i – już chyba
tradycyjnie – wybrała to miejsce, by kontynuować zabawę. W każdym razie,
tutaj chochlik drukarski wsadziłby nos tylko na upartego, tak jak my.
Wystawę można oglądać do 6 stycznia 2015 r. Jeśli będziecie w okolicy, gorąco zachęcam!
A na koniec...
...gdybyście nie uwierzyli, że tyle ludzi może zechcieć przyjść obcować ze sztuką.
Część zdjęć udostępniona dzięki uprzejmości Galerii 33 - więcej na ich stronie.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz