Banał numer 1: Trudne
decyzje są częścią życia.
Banał numer 2: Trudne decyzje są częścią bycia przedsiębiorcą.
Prawdziwość tych dwóch zdań nie zmienia faktu, że słowo „trudne” ma tutaj kluczowe znaczenie. Co prawda
wraz z doświadczeniem łatwiej przychodzi ocena ryzyka oraz potencjalnych zysków
i strat, jednak trudna decyzja pozostaje trudną decyzją.
Dzisiaj o godzinie 8:53
wysłałam maila z informacją, że rezygnuję ze współpracy przy zaproponowanym mi
projekcie: Ciekawym, nieźle płatnym i wróżącym przyjemny przebieg. Niestety
dział prawny nie przystał na moje warunki i wprowadzone do umowy punkty. Nie
był też skory do ich negocjacji. Zostałam postawiona w sytuacji „wszystko albo
nic”. To znaczy albo zgodzę się na podsuniętą mi umowę albo się rozstajemy.
Po usłyszeniu tej informacji
zachciało mi się płakać. Było to jedno z trzech atrakcyjnych zleceń, które
zaproponowano mi w ostatnim czasie. Dwa pozostałe stoją na razie pod znakiem
zapytania, to było potwierdzone.
Po godzinie rozmyślań, w
zasadzie podjęłam już decyzję, ale nie czułam się szczęśliwsza. Skonsultowałam
się z narzeczonym i poprosiłam o radę doświadczonych kolegów z grupy na
facebooku. Odzew był spory. Jedna z uczestniczek dyskusji poradziła mi:
– Wyobraź sobie, że już podpisałaś umowę – jak się z tym czujesz?
– Nie czuję się bezpiecznie.
Wynik już znasz, Drogi
Czytelniku. I muszę powiedzieć, że czuję ulgę.
Czy warto trzymać się swoich zasad?
Zaproponowana umowa nie
chroniła mnie i moich interesów w sposób satysfakcjonujący. Było by dobrze,
dopóki było by dobrze. Jednak w sytuacji konfliktu, znalazłabym się na
zdecydowanie gorszej pozycji, niż mój partner w interesach. Bo nie bójmy się
powiedzieć tego głośno. Zleceniodawca jest PARTNEREM w interesach. Ja
dostarczam usługę, ktoś za to płaci. Nie ma przymusu godzenia się na
nieodpowiadające stronom warunki. Ale może się to wiązać, jak w moim przypadku,
że do współpracy po prostu nie dojdzie. Ot jeszcze jeden przywilej
samodzielności: konsekwencje.
Oczywiście są i takie
sytuacje, gdy jednej ze stron zależy bardziej. Zdarzyło mi się niejednokrotnie
podchodzić do współpracy jak do Świętego Grala, tak byłam zdesperowana. Miałam
też kilkoro zdesperowanych klientów. W takich momentach trzeba wykazać się
zdwojoną ostrożnością i nie dać się ponieść emocjom, bo można trafić na minę.
Nie lubię sytuacji, w której
jedna ze stron zachowuje się, jakby robiła łaskę drugiej. Lepszą pozycję można
oczywiście wykorzystać w negocjacjach, ale kulturę i szacunek – czy to do siebie, czy to do klienta – należy
zachować w każdych warunkach. Co też nie zawsze jest łatwe.
W przypadku nieporozumień,
dobrze sporządzona umowa pozwala uniknąć wielu nieprzyjemności. Miałam już
różne perypetie z klientami i sporo się naczytałam historii innych. Wolę więc
minimalizować ryzyko, choć oczywiście nie wszędzie i nie zawsze się da.
Nie jest to moja pierwsza
odmowa współpracy. Odmawiam w zasadzie dość często z dwóch powodów:
1. Nie
jestem specjalistą, którego poszukuje klient lub nie pracuję w stylistyce,
która go interesuje
Ludzie piszą do mnie z
pytaniem o przygotowanie logo, ulotki, strony www itd... W takich przypadkach
informuję, że nie specjalizuję się w tych dziedzinach grafiki. Jeśli mogę kogoś
polecić, to polecam. Klienci często są wdzięczni za pomoc i zdarza się, że
wracają albo koledzy graficy, podsyłają mi kogoś, kogo sami nie mogą obsłużyć.
Niedawno trafił do mnie
klient, który długo namawiał mnie do współpracy, po tym jak wyjaśniłam, że
pracuję we własnym stylu ilustracyjnym i nie jest to ten, którego on
potrzebuje. Pomogłam mu znaleźć innych, pasujących do jego wymagań grafików
oraz udzieliłam kilku porad na temat współpracy z freelancerami, z racji tego,
że klientowi brakowało doświadczenia.
Po kolejnej rozmowie „Ale
może pani, jednak to przemyśli”, stanęło na tym, że klient będzie podsyłał mi
od czasu do czasu aktualne pomysły na projekty. Jeśli jakiś mi się spodoba, mam
się do niego odezwać. :)
2. Warunki
współpracy nie są satysfakcjonujące
„Satysfakcjonujące” nie
oznacza takie same w każdej sytuacji. Zdarzyło mi się odrzucić klienta tylko dlatego, że był
niegrzeczny i miał postawę roszczeniową. Na szczęście takie sytuacje od
jakiegoś czasu już się nie zdarzają. Nieczęsto też odmawiam współpracy z powodu „niesatysfakcjonujących warunków”. (Chyba, że ktoś sam zrezygnuje, gdy
zobaczy wycenę). Staram się trzymać wyznaczonych
zasad, ale jestem skora do negocjacji. Jeśli klient również, udaje nam się w
końcu dojść do porozumienia.
Co w sytuacji, gdy mam za dużo klientów?
Pierwszy raz zdarzyło mi się to na
jesień w tamtym roku. Pracowałam przy kilku bardzo wymagających zleceniach, a
mimo to dostawałam propozycje kolejnych. Musiałam wówczas podjąć „trudną”
decyzję, która wcale nie była taka trudna.
Reklamuję się jako osoba terminowa i
dokładna, i taka postanowiłam być. Przyjęcie większej ilości zleceń, niż jestem
w stanie obrobić, rzutowałoby na jakość pracy i o zgrozo, groziło ryzykiem przekroczenia wyznaczonych terminów. A jest to zarówno kwestia mojego
wizerunku, jak i odpowiedzialności. Moi klienci także mają swoje zobowiązania
wobec osób trzecich i nie chciałabym ich narażać na nieprzyjemności. Powiedziałam więc: „Najbliższy wolny termin mam...”
Jedni klienci zaczekali inni nie.
A
jaką odpowiedź otrzymałam na mojego dzisiejszego maila z 8:53?
Mam nadzieję, że jeszcze
w przyszłości uda nam się współpracować, ponieważ jestem fanką Pani twórczości.
Takie słowa potrafią być
równie satysfakcjonujące, co wynagrodzenie.
Dziękuję.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz