Staram się wiernie trzymać zasadzie: żadnych darmowych
próbek. Moje portfolio jest wystarczająco bogate, by potencjalny klient
wiedział, czy chce ze mną współpracować, czy nie. Zdarza się jednak, że robię odstępstwo
od tej reguły. Jeśli uznam, że gra warta jest świeczki, jestem gotowa
zaryzykować. Bywa też tak, że choć profity w przypadku potencjalnej wygranej są
atrakcyjne (finanse, prestiż), rezygnuję. Jestem szczera z
samą sobą i wiem, kiedy nie jestem w stanie sprostać oczekiwaniom klienta.
Jakiś czas temu napisała do mnie przedstawicielka znanego wydawnictwa,
które szukało projektanta okładek do serii Vademecum dla maturzystów. Poproszono
jednak o projekt próbny. W moim portfolio nie było przykładowych realizacji,
które pasowałyby do takiego zlecenia. Spytałam czy wydawnictwo wie, jakich
pomysłów może się po mnie spodziewać. Nie raz i nie dwa, spotkałam się już z
sytuacją, w której oczekiwano czegoś skrajnie odbiegającego od mojego stylu. Odpowiedziano mi, że portfolio prezentuje się bardzo dobrze,
wydawnictwo jest świadome jakich rezultatów może oczekiwać i przekonane, że
sobie poradzę.
Zgodnie z informacją, owo wydawnictwo było otwarte na
wszelkie autorskie pomysły. Dano mi wolną rękę, bym podeszła do tematu
odważnie. Podesłano też przykłady projektów konkurencji oraz realizacji, które
wpisywały się w wizję idealnego projektu. Oczekiwania krążyły wokół dosyć
nowoczesnej minimalistycznej koncepcji.
Mój pierwszy projekt wyglądał tak. Była to oczywiście wstępna propozycja, wymagająca dopracowania. Towarzyszył jej opis
wszystkich założeń i sugestii drukarskich, które zawsze dodaję do projektu, by
klient wiedział, czym się kierowałam podczas jego tworzenia.
Otrzymałam wiadomość zwrotną, że choć wizualizacja bardzo się
spodobała przełożonym, nie jest tym, czego oczekiwano. Przedstawicielka
wyjaśniła, że Vademecm ma być luksusową serią. Tu cytat: Potrzebujemy okładki kojarzącej się z projektem szanowanej szkoły, z
wieloletnią tradycją uczelni, edukacyjnym charakterem wydawnictwa, a nie z
notatkami szkolnymi/młodzieżowym stylem.
Wzięłam głęboki oddech. Brief nie tak
przedstawiał potrzeby wydawnictwa. Wyskrobałam maila, w którym grzecznie z
wróciłam uwagę, że wcześniejsze założenia nie pokrywają się z nowymi.
Odpowiedź, znów cytat: Czasem
jednak jest tak, że doprecyzować można dopiero widząc przesłaną propozycję.
Znów głęboki oddech. Jednak postanowiłam przygotować coś pod
nowe wytyczne i stworzyłam całą koncepcję okładki bazujące na stylu preepy w
nowoczesnym wydaniu.
Dziś rano otrzymałam informację, że ryzyko które podjęłam
nie opłaciło się. Choć okładka się spodobała, koncepcja nie do końca pasowała
do tej serii. Jestem trochę zawiedziona, bo byłam
przekonana, że uda mi się zgarnąć to zlecenie. Ale trzeba liczyć się z przegraną. Nawet jeśli projekt jest dobry, może się okazać, że nie wpisuje się we wszystkie założenia.
No nic. Będę czekać, by zobaczyć z czym przegrałam. Wydawnictwo
wyraziło też chęć współpracy przy innych zleceniach, jeśli pojawi się coś
odpowiedniego.
Swoją drogą, to historia jak z projektem okładki dla książki Laurelin
Paige Uwikłani. Pokusa.
Okładka miała być zmysłowa i prosta. Epatowanie wulgaryzmem
czy negliżem odpadało. Miałam pójść w stronę subtelnego erotyzmu, a nawet
symboliki.
Niestety odrzucono moją propozycję, jako mało subtelną i
nienowoczesną.
Trochę trudno powiedzieć czy z tej i podobnych historii mam
się cieszyć i brać nauki, czy smucić.
Z jednej strony znane wydawnictwa uznały mnie za projektanta, z którym warto byłoby podjąć współpracę i nawet jeśli nie dochodziło do szczęśliwego zakończenia, projekty przyjmowane były na ogół dobrze. Z drugiej, firmy nie potrafią precyzować swoich oczekiwań i potrzeb, na co nie mam wpływy, więc moja praca jest właściwie daremna, bo istnieje 50% szans, że wbiję się w to czego naprawdę chcą. Mogę, co prawda odmawiać próbnych projektów, bądź kasować za nie pieniądze, ale jako projektant na dorobku, nie chciałabym przepuszczać okazji, by złapać dobrego klienta.
Z jednej strony znane wydawnictwa uznały mnie za projektanta, z którym warto byłoby podjąć współpracę i nawet jeśli nie dochodziło do szczęśliwego zakończenia, projekty przyjmowane były na ogół dobrze. Z drugiej, firmy nie potrafią precyzować swoich oczekiwań i potrzeb, na co nie mam wpływy, więc moja praca jest właściwie daremna, bo istnieje 50% szans, że wbiję się w to czego naprawdę chcą. Mogę, co prawda odmawiać próbnych projektów, bądź kasować za nie pieniądze, ale jako projektant na dorobku, nie chciałabym przepuszczać okazji, by złapać dobrego klienta.
Życie, jak
powiedziałaby moja przyjaciółka. Praca na własny rachunek, nigdy nie była
prosta.
P.S Tak przy okazji, doczekałam się nowej strony internetowej, choć trzeba ją jeszcze dopieścić. Zapraszam na annateodorczyk.com
P.S Tak przy okazji, doczekałam się nowej strony internetowej, choć trzeba ją jeszcze dopieścić. Zapraszam na annateodorczyk.com
Brak komentarzy
Prześlij komentarz