wtorek, 6 czerwca 2017

Czy warto czasem zrezygnować ze współpracy?


Banał numer 1: Trudne decyzje są częścią życia.
Banał numer 2: Trudne decyzje są częścią bycia przedsiębiorcą.


Prawdziwość tych dwóch zdań nie zmienia faktu, że słowo „trudne” ma tutaj kluczowe znaczenie. Co prawda wraz z doświadczeniem łatwiej przychodzi ocena ryzyka oraz potencjalnych zysków i strat, jednak trudna decyzja pozostaje trudną decyzją.

Dzisiaj o godzinie 8:53 wysłałam maila z informacją, że rezygnuję ze współpracy przy zaproponowanym mi projekcie: Ciekawym, nieźle płatnym i wróżącym przyjemny przebieg. Niestety dział prawny nie przystał na moje warunki i wprowadzone do umowy punkty. Nie był też skory do ich negocjacji. Zostałam postawiona w sytuacji „wszystko albo nic”. To znaczy albo zgodzę się na podsuniętą mi umowę albo się rozstajemy.

Po usłyszeniu tej informacji zachciało mi się płakać. Było to jedno z trzech atrakcyjnych zleceń, które zaproponowano mi w ostatnim czasie. Dwa pozostałe stoją na razie pod znakiem zapytania, to było potwierdzone.

Po godzinie rozmyślań, w zasadzie podjęłam już decyzję, ale nie czułam się szczęśliwsza. Skonsultowałam się z narzeczonym i poprosiłam o radę doświadczonych kolegów z grupy na facebooku. Odzew był spory. Jedna z uczestniczek dyskusji poradziła mi:

 – Wyobraź sobie, że już podpisałaś umowę jak się z tym czujesz?
 – Nie czuję się bezpiecznie.

Wynik już znasz, Drogi Czytelniku. I muszę powiedzieć, że czuję ulgę.

Czy warto trzymać się swoich zasad?


Zaproponowana umowa nie chroniła mnie i moich interesów w sposób satysfakcjonujący. Było by dobrze, dopóki było by dobrze. Jednak w sytuacji konfliktu, znalazłabym się na zdecydowanie gorszej pozycji, niż mój partner w interesach. Bo nie bójmy się powiedzieć tego głośno. Zleceniodawca jest PARTNEREM w interesach. Ja dostarczam usługę, ktoś za to płaci. Nie ma przymusu godzenia się na nieodpowiadające stronom warunki. Ale może się to wiązać, jak w moim przypadku, że do współpracy po prostu nie dojdzie. Ot jeszcze jeden przywilej samodzielności: konsekwencje.

Oczywiście są i takie sytuacje, gdy jednej ze stron zależy bardziej. Zdarzyło mi się niejednokrotnie podchodzić do współpracy jak do Świętego Grala, tak byłam zdesperowana. Miałam też kilkoro zdesperowanych klientów. W takich momentach trzeba wykazać się zdwojoną ostrożnością i nie dać się ponieść emocjom, bo można trafić na minę.

Nie lubię sytuacji, w której jedna ze stron zachowuje się, jakby robiła łaskę drugiej. Lepszą pozycję można oczywiście wykorzystać w negocjacjach, ale kulturę i szacunek – czy to do siebie, czy to do klienta – należy zachować w każdych warunkach. Co też nie zawsze jest łatwe.

W przypadku nieporozumień, dobrze sporządzona umowa pozwala uniknąć wielu nieprzyjemności. Miałam już różne perypetie z klientami i sporo się naczytałam historii innych. Wolę więc minimalizować ryzyko, choć oczywiście nie wszędzie i nie zawsze się da.

Nie jest to moja pierwsza odmowa współpracy. Odmawiam w zasadzie dość często z dwóch powodów:

1. Nie jestem specjalistą, którego poszukuje klient lub nie pracuję w stylistyce, która go interesuje

Ludzie piszą do mnie z pytaniem o przygotowanie logo, ulotki, strony www itd... W takich przypadkach informuję, że nie specjalizuję się w tych dziedzinach grafiki. Jeśli mogę kogoś polecić, to polecam. Klienci często są wdzięczni za pomoc i zdarza się, że wracają albo koledzy graficy, podsyłają mi kogoś, kogo sami nie mogą obsłużyć.

Niedawno trafił do mnie klient, który długo namawiał mnie do współpracy, po tym jak wyjaśniłam, że pracuję we własnym stylu ilustracyjnym i nie jest to ten, którego on potrzebuje. Pomogłam mu znaleźć innych, pasujących do jego wymagań grafików oraz udzieliłam kilku porad na temat współpracy z freelancerami, z racji tego, że klientowi brakowało doświadczenia.

Po kolejnej rozmowie „Ale może pani, jednak to przemyśli”, stanęło na tym, że klient będzie podsyłał mi od czasu do czasu aktualne pomysły na projekty. Jeśli jakiś mi się spodoba, mam się do niego odezwać. :)

2. Warunki współpracy nie są satysfakcjonujące

„Satysfakcjonujące” nie oznacza takie same w każdej sytuacji. Zdarzyło mi się odrzucić klienta tylko dlatego, że był niegrzeczny i miał postawę roszczeniową. Na szczęście takie sytuacje od jakiegoś czasu już się nie zdarzają. Nieczęsto też odmawiam współpracy z powodu „niesatysfakcjonujących warunków”. (Chyba, że ktoś sam zrezygnuje, gdy zobaczy wycenę). Staram się trzymać wyznaczonych zasad, ale jestem skora do negocjacji. Jeśli klient również, udaje nam się w końcu dojść do porozumienia.


Co w sytuacji, gdy mam za dużo klientów? 


Pierwszy raz zdarzyło mi się to na jesień w tamtym roku. Pracowałam przy kilku bardzo wymagających zleceniach, a mimo to dostawałam propozycje kolejnych. Musiałam wówczas podjąć „trudną” decyzję, która wcale nie była taka trudna. 

Reklamuję się jako osoba terminowa i dokładna, i taka postanowiłam być. Przyjęcie większej ilości zleceń, niż jestem w stanie obrobić, rzutowałoby na jakość pracy i o zgrozo, groziło ryzykiem przekroczenia wyznaczonych terminów. A jest to zarówno kwestia mojego wizerunku, jak i odpowiedzialności. Moi klienci także mają swoje zobowiązania wobec osób trzecich i nie chciałabym ich narażać na nieprzyjemności. Powiedziałam więc: „Najbliższy wolny termin mam...”
Jedni klienci zaczekali inni nie.


A jaką odpowiedź otrzymałam na mojego dzisiejszego maila z 8:53?

Mam nadzieję, że jeszcze w przyszłości uda nam się współpracować, ponieważ jestem fanką Pani twórczości.

Takie słowa potrafią być równie satysfakcjonujące, co wynagrodzenie.
Dziękuję.


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

TOP