poniedziałek, 25 kwietnia 2016

kontury. — Targi Sztuki Użytkowej, Wrocław 2016


 


Po prawie dwóch latach, znów miałam okazję pojawić się na wrocławskich targach wzornictwa. Pierwszą edycję wspominam bardzo dobrze. Organizatorzy już dwa razy wysyłali do mnie materiały dla prasy, zachęcając do odwiedzin. Oferta była na tyle atrakcyjna, że wreszcie powiedziałam sobie: „Nie ma bata, jadę na wiosnę, co by się nie działo!” W decyzji utwierdziła mnie także informacja, że impreza z Browaru Mieszczańskiego, przenosi się do równie klimatycznego Dworca Świebodzkiego. „Uuuu” — mruczałam do ekranu monitora.

W tym roku materiałów dla prasy nie dostałam, ale nie zdziwiło mnie to, ani nie zabolało. W końcu już dwa razy nie pojawiłam się targach i nie jestem też żadnym znaczącym blogerem, czy autorytetem w dziedzinie sztuki użytkowej.
Wraz z bratem i moim partnerem zajechaliśmy do Wrocławia i najpierw oczywiście się zgubiliśmy. W końcu jednak udało nam się trafić na miejsce wydarzenia — ku naszemu zaskoczeniu — bardzo słabo oznakowanego. Wiszący gdzieś w oddali plakat i raptem kilka kartek A4 z napisem „kontury.” i strzałeczką, informowały co i gdzie. Jednak nie zniechęceni daliśmy się opieczątkować i radośnie wkroczyliśmy na teren wystawowy, a tam pomiędzy mną, a moim partnerem doszło do takiej wymiany zdań:
– Damian, czy to budynek jest większy, czy impreza mniejsza?
– Impreza mniejsza, kochanie.


Nie, to nie będzie relacja, w której zacznę wylewać swoje żale!

 


 …Bo impreza była udana i dobrze zorganizowana. Mam tylko poczucie niedosytu, bo albo trafiliśmy na jedną z mniejszych edycji, albo kontury. nie rozwijają się tak dobrze, jak mi się wydawało. Być może jest to faktycznie kwestia nowego pomieszczenia, ale naprawdę mam wrażenie, że targi były skromniejsze, niż poprzednie edycje.

kontury. mogą być źródłem inspiracji przy projektowaniu i aranżacji wnętrz oraz kopalnią ciekawych rozwiązań.


Do kontur. mam sentyment, bo było to pierwsze wydarzenie z zakresu sztuki użytkowej, w którym uczestniczyłam i zawsze wspominam je z rozrzewnieniem. Ale jeżdżenie na targi w ogóle, jest jak odpakowywanie prezentów. Lubię odkrywać nowe marki, nowych ludzi z pasją i talentem, nowe pomysły i rozwiązania. Zacieram ręce na samą myśl, że kiedyś wypełnię dom wyjątkowymi przedmiotami z duszą. (Bo jednym z moich małych marzeń jest kolekcjonowanie sztuki, także tej użytkowej).

Na wiosennych konturach. trafiłam zarówno na firmy, których produkty były mi już znane, jak i na zupełne świeżynki. Do domu, jak zwykle, wróciłam z całym naręczem wizytówkowo-ulotkowej makulatury.
Moim zdecydowanym faworytem została firma Mossmoss prezentująca Leona i Matyldę, czyli dwie przepiękne kompozycje z drzewkiem bonsai i innymi zielonymi roślinami w roli głównej. Ogród w innej  skali jak głosi hasło firmy. Głównych bohaterów można było kupić w rozsądnej, w mojej opinii cenie, choć nie każdego mogłoby być stać na taki wydatek. Terrarium na stojaku z naturalnego drewna (rodzaj do wyboru) to koszt około 1500zł, a czasza z drewnianą misą bez stojaka, ok. 600zł. Dużo tańszą, ale nie mniej urokliwą alternatywą, były małe kompozycje ochrzczone mianem Don Kichot w szklanych pojemnikach — ok. 100zł. Ponoć nie wymagają specjalnej opieki, a mogą zdobić dom przez wiele lat. Świetny pomysł na prezent, także dla siebie. (Żałuję, że się nie zdecydowałam).


                     

Bardzo dobrze rozmawiało nam się z dwiema firmami projektującymi meble: Rekoforma (pozdrowienia dla dziewczyny, która złapała mnie zaraz na wejściu) i Farfala-design.
Produkty Rekoformy kojarzyłam już wcześniej. Zwłaszcza ich charakterystyczny hoker. Firma zajmuje się projektowaniem mebli i elementów wystroju wnętrz w stylu industrialnym, głównie na bazie starego drewna i metalu. Ich design oparty jest na recyklingu tych dwóch surowców.
Farfala-design oferuje urokliwe mebelki w stylu Alicji w Krainie Czarów z tysiącem małych szufladek lub drzwiczek, a każde od innej pary.

Obie firmy — zważywszy na pomysł i sposób wykonania — zapewniają, że każdy produkt będzie unikatowy, ale na każde zamówienie, trzeba trochę poczekać.



 


Skoro targi to i zakupy. Co prawda skromne, ale bardzo udane. Tym razem nie ja zostałam dumną właścicielką, a moi panowie.
Mój brat długo oblegał stoisko firmy Hugbag, oferującej produkty kaletnicze, aż w końcu zdecydował się ma maleńki, zgrabny portfelik ze skóry licowej, wyprawianej w tradycyjny sposób. 24h później, dalej jestem pod wrażeniem, w jaki sposób Tomasz jest w stanie zmieścić tam cały portfelowy inwentarz.
Choć na stronie firmy widnieje informacja, że Hugbag sprzedaje tylko etui do smartfonów, tak naprawdę, asortyment stoiska był szeroki; etui, portfele, torebki (ich ceny trochę mnie poruszyły), notatniki i kalendarze w skórzanych oprawach.



Drugi z moich towarzyszy, za moją skromną namową, skierował kroki do stoiska firmy Dubas Headwear, która działa we Wrocławiu od 1947 roku. Na przełomie grudnia 2013 i stycznia 2014 roku, jej istnienie stanęło pod znakiem zapytania. Na wiosnę 2014, po porozumieniu z pierwotnymi właścicielami, tradycję firmy postanowili podtrzymać młodzi wrocławianie, dostosowując markę do współczesnych realiów.
Dubas miałam na oku już od jesieni, kiedy to Damian poszukiwał dla siebie ciekawszego nakrycia głowy, niż zwykła czapka. Niestety wszystkie modele znalezione w sieciówkach, nas nie zadowalały. Nie dość, że nie mogliśmy dopasować rozmiaru, to jeszcze stosunek ceny do jakości był zdecydowanie niekorzystny. Kaszkiety Dubas — tak zimowe, jak letnie, kobiece i męskie modele — można nabyć już od 80zł, w zależności od modelu. Nasz kosztował 99zł i jeszcze dostaliśmy ładne pudełko. Jak za szyte ręcznie z naturalnych materiałów nakrycie głowy, nie jest to wygórowana cena. Sama zastanawiam się nad zakupem w przyszłości.


Motyle za szkłem, kot za „dwa sto” i druty wielkości jednego metra


Przechadzając się po stoiskach z ceramiką artystyczną i użytkową — swoją drogą, świetne produkty Mano Ceramics i projekty Agaty Marcinkowskiej — spostrzegliśmy rzeźbę kota o wielkich szklanych niebieskich oczach z napisem „kup mnie”. O mój Boże, o mój Boże, widzisz to? trochę popiszczeliśmy. Praca autorstwa Anny Malickiej-Zamorskiej, polskiej rzeźbiarki która zdobyła liczne nagrody i wyróżnienia w kraju oraz na świecie, była jednym z produktów udostępnionych przez galerię Stację Design, połączoną z Resto Barem — genialne jedzenie, tak przy okazji — która znajduje się w budynku Dworca Świebodzkiego.
Obejrzeliśmy wszystko z zainteresowaniem, najwięcej czasu poświęcając właśnie kotu, jednak na słowa mojego partnera kochanie, kot za dwa sto, chyba że ślepnę, postanowiliśmy obejrzeć inne stoiska. I tak trafiliśmy na piękne motyle za szkłem Creative Farm, Maszynę Kreacji z produktami idealnymi do stylowego dziecięcego pokoiku, metrowej wielkości druty, na których (chyba) zrobiono pufy, pokrowce oraz swetry o gigantycznym ściegu Panapufa. Nic tylko się położyć i zasnąć.








I to tyle…


Choć wiosenne .kontury nie były najokazalszymi z targów wzornictwa, w jakich brałam udział, wypad uważam ogólnie za udany i zapewne jeszcze pojawię się na któryś z kolejnych edycji, jeśli będą kontynuowane.

Jeszcze taka myśl w postscriptum


Gdy przechadzaliśmy się między stoiskami, mojego partnera naszła następująca refleksja: Dlaczego tak wiele firm, nie podaje cen produktów?
Kiedyś myślałam, że taka specyfika targów. To nie sklep stacjonarny, żeby wszystko metkować. Ale po powrocie do domu zawsze odwiedzam strony producentów, interesujących mnie produktów i bardzo często łapię zonka (to taki kot pocieszenia z programu Idź na całość) — cen także brak.
Nietypowe, oryginalne wzornictwo do najtańszych nie należy i zdaję sobie z tego sprawę, ale… no cholera!, nie interesują się nim tylko ludzie, dla których pieniądze nie grają żadnej roli. (Taka ja, na przykład). Być może wynika to z mojej polskiej mentalności, ale gdy ceny ewidentnie nie umieszczono, nawet w zakładce „zamów”, czuję się jak Julia Roberts w Pretty Woman — która w eleganckim butiku, na pytanie Ile to kosztuje? — usłyszała: Bardzo drogie!


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

TOP